Żegnaj Aniołku...
Te paznokcie nosiłam w lutym. Są odwzorowaniem jednego z
wzorniczków, który kiedyś wrzucałam na Instagram i inspiracją
popularnego wzorka, którego autorki nie znam. Zmalowałam je na Światowy
Dzień Kota. Nie zdążyłam ich opublikować, postanowiłam zostawić na
przyszły rok. Wrzucam teraz jako pamiętnik, hołd i dlatego, że nie wiem, czy
jeszcze kiedykolwiek Dzień Kota będę obchodzić...
25 kwietnia na swoim Facebooku napisałam:
"Odchodzisz mój Promyczku 💔
Świat
wiosną budzi się do życia, Ty gaśniesz... To pierwszy rok bez radosnej
wiosny w moim życiu, choć nadchodzący maj był zawsze hołdem mojego
szczęścia, a każdy nieparzysty rok, rokiem powodzenia.
Odwróciłaś
trochę te prawidłowości, choć maj zawsze pięknym dla mnie zostanie...
Jedynie czternastka czternastką pechową pozostała, choć może właściwie
nie..., to było przecież 14 pięknych lat razem z Tobą...
Nigdy
nie zapomnę Twojego błogiego snu jako dzidzia w moich długich włosach,
kiedy robiłaś z nich gniazdko i musiałam spędzać połowę dnia na ich
rozczesanie, Twojego stukania w szafkę kiedy domagałaś się chrupeczek,
Twojego doublemeow, którym przez tyle lat przerywalaś kłótnie w naszym
wspólnym domu i zaskoczenia, kiedy w butach znajdowałam Twoje ulubione
piłeczki. Twojego budzenia mnie w środku nocy po zabawę, zaczepek
chłopaków przy obiedzie, biegania po płaskim telewizorze, prezentów w
postaci martwych "cium" w torebce, wspólnych nocy na jednej spuchaconej
podusi, tego że zawsze przychodziłaś tam, gdzie pokazała moja dłoń, a
kiedy tylko powiedziałam Twoje imię, przybiegałaś patrząc z
zaciekawieniem swoimi mądrymi oczętami.
Nie przeszkadzały
mi Twoje wszędobylskie włoski, a nawet to, że czasem nasiusiałaś nie tam
gdzie trzeba. Byłam czasem chwilę zła, ale Twoje oczka przepraszały w
sekundę i nie sposób było się na Ciebie gniewać długo. Czasem pacnęłaś
mnie łapką bez pazurków wyrażając swoje zaniedowolenie, ale to przecież
była Twoja ogromna zaleta ❤️
Już zawsze będę pamiętać
Twoje przytulaski do szyi przed wyjściem do pracy, bodzianie mnie, kiedy
pieszczot było Ci mało, przechylanie główki, ziewanie i mlaszczki,
kiedy chciałaś sprawdzić co akurat jem pysznego, nasze wspólne zabawy w
'a kuku' , szaleństwa przy ścieleniu łóżka i gonitwę za krzywo
skaczącymi piłeczkami. Kochałaś wspólne spacery na rączkach i patrzenie,
co akurat Kuba dobrego robi w kuchni. Czarne oliwki i wieczka jogurtów
już zawsze będą kojarzyć się mi z Twoim szczęściem. Tak jak trytytki,
folijki po tabletkach, czarne wielkie worki, torebki po sushi i
oczywiście wszelkie kartony... No i "bombelkowa" folia, którą pokochałaś
tak, jak ja.
Właśnie na niej odpoczywasz. Dziś może ciut łatwiej było Ci dzięki niej u pani doktor... Będę z tą folią spała.
Byłaś
tak dzielna na USG, kiedy dowiedziałyśmy się, że nowotwór dał przerzuty
na wątrobę. Mi zawirował świat, a nogi się ugięły. Nie wstydziłam się
płakać w lecznicy. Obcy ludzie obdarowali mnie dobrym słowem. Ale Ty...
Ty najbardziej mnie potrzebowałaś i nadal potrzebujesz.
Zawsze lubiłaś masaże stópek i zaciskanie pazurków na moich palcach. Ile razy zasnęłyśmy razem trzymając się za łapki...
Tak
często pierwsze, co widziałam po przebudzeniu to Twoje cudne oczy, albo
ogonek tuż przed twarzą, gdy na mnie spałaś, a ostatnie, co słyszałam
przed zaśnięciem, to Twoje kojące mruczenie.
Jeszcze
niedawno w Twoich ślicznych oczkach widziałam radość, zadziorę i chęć
zabawy, dziś widzę słabość i niepokój. Ale nadal ogromną mądrość.
Topiłam
swoje łzy w Twoim futerku, Ty ocierałaś mi je pyszkiem. Jesteś moją
przyjaciółką, ogromnym szczęściem, jakie mnie spotkało. Miałam Twoją
miłość, przywiązanie, ogromne zaufanie i tęsknotę, gdy nie było mnie
zbyt długo. Nie pozwoliłaś mi nawet chwilę być bez Ciebie na klatce. Po
prostu za mną płakałaś...
Z każdym wspólnym dniem
oddawałam Ci kawalątek swojego serca. Po 14 naszych pięknych latach
nazbierało się tego bardzo dużo. Ta część będzie Twoja już na zawsze.
Zabierzesz moje serce za Tęczowy Most. A ja Twoje będę miała już zawsze
przy sobie.
Nigdy nie myślałam, że zwierzątko tak bardzo
mnie w sobie rozkocha. Tobie się to udało. Nauczyłaś mnie innego wymiaru
miłości, empatii, wrażliwości i czułości. Pokazałaś mi czym są
instynkty, nauczyłaś mnie całej siebie. Nauczyłaś mnie piękniejszej
miłości do zwierząt i zrozumienia jak wspaniały jest Wasz świat...
Dziękuję ❤️
Dziś bezsilnie już nie ściskasz mojego palca,
ale jeszcze patrzysz w moje oczy, ufasz nadal bezgranicznie, gdy
pokazuję Ci miejsce bezpiecznego odpoczynku, jeszcze do mnie mówisz,
reagujesz drżeniem końcówki ogonka na moje pytania, jeszcze jesz swoje
ulubione przysmaki z mojej ręki, choć tak tego malutko i usypiasz z
główką w mojej dłoni.
Niebawem zaśniesz po raz ostatni w moich ramionach.
A ja nie umiem sobie z tym poradzić... Boli. Potwornie... 💔😰
Ale nie pozwolę Ci cierpieć.
Bardzo
Cię moja Dziewczynko kocham. Na tyle bardzo, że nie pozwolę, by mój
egoizm stał się Twoim bólem... Już wkrótce ode mnie odejdziesz...
Uśniesz w moich ramionach. Kochana i bezpieczna. Już nic nie będzie
bolało. Obiecuję Ci Słoneczko... ❤️
Zostawiam moje tak
niewiele znaczące słowa w moim Facebookowym pamiętniczku... Dlaczego? Bo
ten cyfrowy świat, będzie zdaje się trwać dłużej niż świat Twój i
mój... To moja, nasza wspólna pamiątka. Naszej pięknej wspólnej drogi
Kochana Kiziuniu ❤️"
To był wtorek...
W
środę rano zjadła odrobinkę. To był jej ostatni posiłek. Leki nie
działały, a ja wiedziałam już, że jej ból jest dla mnie trudniejszy, niż
Jej odejście.
Nieporadnie, drżącą ręką i z łamiącym się
głosem dzwoniłam po lecznicach i pytałam, czy jest możliwość wizyty i
eutanazji domowej. Nie potrafiłam nic załatwić, a za wszelką cenę
chciałam, by odeszła w domu... Zrobił to Kuba.
"Czwartek 17-18" powiedział... Wziął wolne w pracy.
W
środowy wieczór kładła się już na podłodze. Cierpiała. Poprosiłam ją,
żeby przyszła na naszą wspólną podusię, że to nasza ostatnia noc.
Przyszła i leżała, póki nie zaczęłam zasypiać. Czułam jak idzie się
schować w ciemne i ciche miejsce.
W czwartek podzieliłam Jej ukochany,różowy kocyk na dwie części. Już wiedzialam, że połowę muszę sobie zostawić.
Spędziła
cały dzień na podusi, na tej połowie kocyka, przy mnie. Nie mogła spać.
Leżałam obok i chłonęłam każdy z jej oddechów, Kuba też. Przykładając
głowę do poduszki słyszeliśmy tembr wszystkich odgłosów wydobywających
się z Jej ciałka. Tak bardzo prosząco na nas patrzyła. A ja wychodziłam
do łazienki płakać, bo nie mogłam Jej ulżyć. Przyszła do kuchni poprosić
o jedzenie. Chyba tylko dlatego, by dodać mi otuchy. Nic nie zjadła.
Wróciła na podusię.
Nie wierzcie swoim kotom. Jeśli chodzi
o ból, są mistrzami kamuflażu. Nie pokażą Wam cierpienia, aż do samego
końca. Badajcie regularnie, nawet jeśli tego nie potrzebują. Ja padłam
również ofiarą tej pozy. Niestety.
Przed godziną 18
przyjechały dwie fantastyczne dziewczyny. Empatyczne, z czułym, pełnym
wrażliwości i ciepła podejściem. Mówiły do niej "Kochanie", nie chciały
nawet dokumentacji z lecznicy. Widziały wszystko. Zbadały Ją i
powiedziały, że podjęłam jedną z najtrudniejszych, ale najlepszych
decyzji w życiu.
Mój syn wyszedł z domu, nie chciał przy tym być. Kuba był obok.
Kocyk
ułożyłam na kolanach, a Ją wzielam w ramiona. Kiedy zasypiała po
pierwszym zastrzyku, masowałam Jej stópki. Położyła główkę na moim
przedramieniu i wreszcie zamknęła oczka, spokojnie bez bólu zasnęła.
Czułam Jej mokry nosek i oddech na przedramieniu. Poczułam jednocześnie
ogromną ulgę i potworne wyrzuty sumienia. Panie mnie nie pospieszały.
Miałam dać znać, kiedy będę gotowa. Nie byłam. Chłonęłam Jej każdy
oddech, każde bicie serduszka, ciepło Jej ciałka, cały czas do niej
mówiłam, a moje łzy wsiąkały w Jej futerko. Kuba twardziel stał obok i
też lały się z niego łzy. Pierwszy raz po 16 latach bycia z nim widziałam,
że aż tak płacze... Skinęłam tylko głową, nie byłam w stanie nic
powiedzieć.
Drugi zastrzyk pogłębił jej sen, po trzecim
zaczęłam czuć jak robi się cięższa, bezwładna, odchodziła bardzo, bardzo
spokojnie, niemal niezauważalnie, w moich ramionach. Bezpieczna i
bardzo kochana... Weterynarz ze stetoskopem włożonym między moje ramię, a
Jej ciałko powiedziała, że serduszko już nie bije...
Panie
wychodziły dziękując mi, że przerwalam Jej cierpienie. Zaskoczyło mnie
to. Kiedy spytałam, jak dają radę w tej robicie, powiedziały tylko, że
bardzo ciężko, ale to dla dobra naszych kochanych przyjaciół...
Jestem pewna, że pół dzielnicy słyszało potem mój szloch. Nie chciałam Jej oddać. Mogłabym Ją tak trzymać do końca świata...
Dostała
folię bąbelkową, połowę kocyka, którym Ją otuliłam, ulubione piłeczki,
serduszko wycięte z drzwiczek Jej ulubionego domku z kartonów, pukiel
moich włosów pod główkę i list, w którym poprosiłam, by wracała do mnie w
snach...
Wyruszyliśmy w Jej ostatnią podróż.
Spoczęła
kilka metrów od miejsca, w którym się urodziła, a jednocześnie w którym
często spędzam noce będąc w odwiedzinach u rodziców Kuby. Wróciła do
domu...
Spoczęła obok innych zwierzątek, w sąsiedztwie ma Rottweilera, wielkiego groźnego psa o uosobieniu dziecka. Będzie Jej pilnować.
Posiałam
Jej kwiatuszki motylki, zasadzę niezapominajki. Wokół są piękne drzewa, trawka sieje się co wiosnę stokrotkami, całkiem
niedaleko jest łąka, rzeka i morze...
Cholera jasna, jak to boli...
W
piątek obudziłam się z płaczem, obudziłam wszystkich szlochem. A
musiałam się pozbierać, to był dzień zakończenia szkoły mojego syna. Za
kilka dni zaczynała się matura... Musiałam wyjść z auli podczas
uroczystości, zrobiło mi się słabo.
Potem cały dzień spędziłam poza domem, Kuba wziął mnie ze sobą do pracy. On wydawał auta, a ja wyłam...
W domu starałam się płakać po cichu. Młody musiał się uczyć, a widziałam, że najbardziej przeżywał moje cierpienie...
Wreszcie
się porządnie umyłam. Kiedy cierpiała, zęby myłam olejem kokosowym,
który lubiła, a siebie bezzapachowym mydłem potasowym. Nie chciałam
drażnić Jej zapachami. Nie mogłam jeść, miałam ściśnięte gardło,
przechodziły mnie zimne dreszcze, miałam problemy z żołądkiem.
Zasypiałam zmęczona cierpieniem.
Wszystko w
domu mi Ją przypomina, ale zakazałam chować Jej rzeczy. Muszę to zrobić
sama, w swoim własnym czasie. Pierwsze, co schowałam, to leki, bo one
przypominały mi Jej cierpienie. Wyniosłam resztkę mokrej karmy dla
kotków pod domem. Zsypałam chrupeczki z miski i więcej na razie nie
potrafię. Chowanie jej rzeczy nic mi nie da. Przypomina mi Ją łóżko,
moja, nasza poduszka, klamki w oknach, do których sięgała, kiedy
chciała, by Ją wypuścić na parapet. Meble po których skakała za
"ciumami", nawet sedes na którym siadała i patrzyła jak biorę prysznic.
Wszystko. Ten dom to Kizia.
Wyrzuciłam zwiędniętą już trawkę.
którą zawsze siałam Jej na wiosnę, uwielbiała ją skubać. W doniczkę dla
obciążenia, żeby skubiąc nie wywaliła, zawsze wkładałam kamień. Umyłam
go i wyryję na nim Jej imię. Albo pomaluję i wykleję cyrkoniami. Będzie
miała swój pomniczek.
Nie umiem poradzić sobie z bólem chociaż są tacy, którzy nie rozumieją, których to śmieszy... A mnie rozrywa od środka.
Odkąd Ją podniosłam i zdziwiona lekkością
postawiłam na wadze, z której nie uciekła, zawalił mi się świat. W klika
dni z 3500 gram, zrobiło się 2900... Niby przygotowywałam się na Jej
odejście, ale na to nie da się przygotować. Mój syn mówił "stara jest,
to chudnie", Kuba "zabierzesz Ją do lekarza, to wynajdą Jej choroby"... A
ja wiedzialam. Czułam...
Po niej nie było widać wieku.
Zawsze była drobniutka. Jedynie kilka siwych włosków na futerku i kolor
poduszeczek na łapkach zdradzały Jej wiek.
W sobotę minął miesiąc. Śpię i chodzę z tą połówką kocyka, na której odeszła. Nie
wypiorę go. W dzień wywieszam na promyczki, które tak kochała, nocą się
do niego przytulam.
Bluzki, w której byłam jak odchodziła
we mnie wtulona też nie wypiorę. Odłożyłam do szafy. Trzymam kikutek po
pukielku moich włosów, który Jej dałam i wyję.
Nigdy już nie pokocham tak mocno zwierzątka. Nigdy już nie będzie takiego, które będzie mi tak bliskie.
Mogę
Wam tylko polecić to, by nie tylko sterylizować, ale kastrować swoje
kotki. Zawsze myslalam, że sterylizuje się kotki, a kastruje kocury, ale
okazuje się, że termin ten dotyczy i kotek i kotów.
Sterylizacja
to podcięcie jajowodów/nasieniowodów. Uniemożliwia rozrodczość, ale nie
kończy produkcji hormonów. Uniemożliwia jedynie reprodukcję. Nie
wyklucza rui. Jedynie kastracja, czyli usunięcie jajników/jąder
gwarantuje bezproduktywność hormonalną i zapobiega poważnym chorobom.
Niewiedza mnie zgubiła. Dziś mam wyrzuty, że w przeszłości
wybrałam dobrą uczelnię, ale zły kierunek. Mogłam wybrać na Akademii
Rolniczej weterynarię, a nie ogrodnictwo. Wiedziałabym wszystko. Po
telefonie do znajomych z uczelni, już wiedzialam. Nowotwory u kotów są
dużo bardziej agresywne, niż u psów...
Moja Niunia zmarła na nowotwór gruczołu mlekowego z przerzutem na wątrobę.
Na
nasze miała 72 lata, ale dla mnie zawsze była malutką dzidzią. Mój syn
mówi, że była dla mnie jak córeczka. Dla mnie to przesadne określenie,
ale byłam faktycznie taką kocią mamą, jak to na kociarę przystało.
Była
pięknym stworzeniem kolorującym mój świat. Moją przyjaciółką,
pocieszycielką, powierniczką sekretów, Promyczkiem, który rozświetlał moje życie.
Była mi bliższa, niż wszystkim się wydaje.
Jak
wczoraj pamiętam, kiedy pierwszy raz miałam Ją na swojej dłoni. To był
dzień, w którym otworzyła oczka. Była taka maleńka. I od razu skradła
moje serduszko. Jestem pewna, że byłam jedną z pierwszych osób które
zobaczyła. I ostatnią...
Nie umiem poradzić sobie z Jej odejściem. Po prostu nie potrafię...
Nie wyobrażam siebie, by na moim blogu zabrakło tego posta.
To mój pamiętnik, hołd i szczerze mówiąc ulga dla mojego cierpiącego serducha. Z resztą - zawsze opisywałam tu ważne dla mnie sprawy. Niezależnie od paznokci...
Każdy
mówi "weź kotka"... Moje pierwsze słowa były zdecydowanie na nie.
Przekonanie, że nie chcę już nigdy pokochać tak zwierzątka i tak
cierpieć, jest we mnie do dziś. Ale tak tu pusto, że chyba muszę...
Zwariuję bez tuptających stópek po podłodze.
Wzielam na
ręce kotka będąc w odwiedzinach. Straszliwie się popłakałam, a kiedy
inny się we mnie wtulił, jak leżałam, myślałam, że zwariuję. Strach
przed bólem, tęsknota i chęć przygarnięcia i tym samym uratowaniem
jakiegoś maluszka od śmierci (...), mieszają się we mnie nieustannie.
Już
po maturach. Mówiłam, że Kiziunia wybrała sobie bardzo zły czas na
odejście. Nie miałam racji. Wybrała najlepszy. Musiałam usiąść z młodym i
odrywałam się od bólu nad książkami. Nie wiem, jak poszły mu pisemne.
To był najgorszy czas, było mi strasznie ciężko. Czasem nad wzorami i
wykresami zamierałam i same leciały mi łzy. Mam nadzieję, że polski
młodemu poszedł. Trafił na "Przedwiośnie", z którego w zeszłym
semestrze dostał 6.
Matematyka to loteria, bo to gapa, choć w tym roku matura z matmy była na poziomie humanistycznym...
O
angielski się nie martwię. Wyniki dopiero 7 lipca, ale te pisemne pisał
na pewno z duszą na ramieniu, martwiąc się o mnie. Ustne do przodu.
Polski (o dziwo) 60%,myślałam, że nie zda. Ostatni tydzień przed, całymi dniami
wałkowalam z nim lektury. Wszystko pozapominał, wielu nie czytał leń.
Dostał temat: "Człowiek w czasie zniewolenia" i opis więźnia w Auschwitz
patrzącego w gwiazdy.
Odniósł się do Dziadów II
(zniewolenie duszy), III (zniewolenie narodu), Ferdydurke (zniewolenie
przez formę) i Przedwiośnia (zniewolenie przez pracę).
Angielski ustny 100%. Duma.
Egzamin z bycia synem, ze wsparcia, empatii, człowieczeństwa, wrażliwości - 1000%...
Młody
skończył 5 maja 20 lat. Dwadzieścia... To był drugi dzień matur. Nie
potrafiłam wypić szampana. Wzięłam łyczka i tyle... Wszystko naraz.
Okrągłe urodziny dziecka, matura i śmierć przyjaciółki, która była przy
mnie 1/3 mojego życia...
Paznokcie...cóż...
Na Wielkanoc machnęłam żółty z fioletem i na to naklejki. Miałam zrobić
zdjęcia, ale mi się nie chciało, Kiziunia zaczęła chorować i już
zapomniałam o paznokciach. Chodziłam z odrostem, odpryskami, startymi
końcówkami, ułamaną końcówką kciuka na prawej. Zmyłam tydzień temu.
Pomalowałam na czarno. Wczoraj machnęłam na różowo. Nie chce mi się
zdobić, nie mam siły na nic. Nie umiem się cieszyć, jedynie matury
trzymały mnie w pionie... Przez ostatnie pół roku dość mocno
zaangażowałam się w politykę, stąd moja nieobecność paznokciowa. W tym
roku są dużo ważniejsze rzeczy do zrobienia. Dla nas, dla naszych
dzieci. Ale to też zeszło na dalszy plan. Nie jestem w stanie wrócić do
normalności, choć wiem że muszę... Czuję się, jakby ktoś wyjął mnie z dobrego świata i na
siłę, bez mojej woli wsadził w nowy, gorszy świat...
Mam jeszcze jakieś zaległe zdobienia z zeszłego roku, będę wrzucać na Insta, choć nie wiem po co... Tu pewnie też coś skrobnę. Może oderwie mnie to od bólu...
Źle
mi. Nie wiem kiedy to minie. Czekałam, aż kotka spokrewniona z Kizią się
okoci. Doczekałam się. Bezuczuciowo, obojętnie... Okropne to.
Czemu to jest takie trudne...?
Ten
post powstawał miesiąc. To najdłużej pisany przeze mnie post. Nie
byłam w stanie napisać go za jednym zamachem. Nie pozwalały mi łzy...
Czy dziś jest lepiej? Nie wiem... Płaczę każdego dnia, wspominam, tulę kocyk, bardzo tęsknię i dalej Jej szukam wracając do domu. Każde skrzypnięcie podłogi, zrywa mnie na nogi. Przyśniła mi się 4 razy.
Kizia po pięknych 14 latach z nami, odeszła za Tęczowy Most 27 kwietnia 2023r. o godz. 18:00. Będę kochać Ją zawsze 🖤
Twe mądre oczęta
Na mnie patrzyły
Pełne miłości
O ulgę prosiły...
Oczka zamknęłaś
Zasnęłaś cichutko
Z łapką w mej dłoni
Wtulona główką
Ostatni oddech
Stukot serduszka
W moich ramionach
Odeszłaś Okruszku
Tęsknię za Tobą
W mych myślach tulę
I nie potrafię
Zbratać się z bólem
Nasze duszyczki
Razem na zawsze
Kocham i będę
Póki nie zasnę...
"Niektóre Anioły zamiast skrzydeł, wybierają futro"
Autor nieznany
trafiłam późno na Twój post, ale tak bardzo mi przykro... popłakałam się podczas czytania, nawet nie potrafię sobie wyobrazić jak bardzo dotknęła Cię strata Twojej kociej Przyjaciółki, choć sama też straciłam w moim życiu już kilku zwierzęcych przyjaciół i za każdym razem to tak strasznie bolało... Trzymaj się, przytulam!
OdpowiedzUsuńDziękuję Kochana. Nie myślałam, że to taki ból... Niby tylko zwierzątko, a w rzeczywistości ktoś bardzo, bardzo bliski :( Również Ci współczuję. Gdyby tylko istniał lek na uśmierzenie...
Usuń